„4 Dzień ziemniaka” czyli jesień idzie (nie ma na to rady)
Pamiętacie wykopki ? Według Wikipedii (to informacja dla milenialsów) – wykopkami nazywamy zbiór ziemniaków (lub innych roślin okopowych) z pola. Pracę tą – zajmującą wiele czasu i wymagającą wysiłku – wykonywano ręcznie motykami, czasami pomagał ciągnący kopaczkę koń, później traktor, ale plony trzeba było jeszcze zabrać (schylanie się), załadować do koszy i zrzucić na wóz albo pryzmę (dźwiganie). Bolały więc plecy, ręce, nogi, zwłaszcza po kilku godzinach, a jednak ziemniaki zbierano całymi rodzinami, pomagali w tym nawet miastowi; angażowano do tej harówki szkoły, które całymi klasami ruszały na pegeerowskie pola. To były piękne czasy: w budzie laba, odwołane lekcje, potem rozpalaliśmy ogniska, w których spalaliśmy kłącza i piekliśmy świeżo wyrwane ziemi kartofelki (poznaniacy powiedzieliby – pyry). Zawsze nadarzała się też okazja, by w kukurydzy palić fajki i popijać przemycone „winko” odlane ukradkiem z bulgocącego już w piwnicy gąsiora. Ale o tym cicho sza….
Wykopki to była zatem okazja i do ciężkiej pracy, i do świętowania. Często nazywano te jesienne prace „Świętem ziemniaka” (lub „Świętem pieczonego ziemniaka” lub „Świętem rzepy”) właśnie. I my w naszym Domu te piękne tradycje pielęgnujemy: we wtorek 24 września, po raz czwarty, celebrowaliśmy w jesienią już nasiąkniętym ogrodzie takie nasze ziemniaczane, kartoflane obchody. Rozpaliliśmy ognisko, a ogień buchał wysoko, rozstawiliśmy stoły i ławy, znieśliśmy z kuchennych zakamarków różne wiktuały: jabłecznik, sałatkę z ziemniakami, kiełbaski, napoje (bezprocentowe niestety) i czas płynął nam miło. Wspominaliśmy minione lato, gorące i pełne wrażeń, spotkań, wycieczek, nasycone aktywnością – przecież przez kilka miesięcy rywalizowaliśmy w drużynowym turnieju Boccia. Przez co doskwierał nam ból pleców i rąk, też oczopląs, objawy porównywalne do tych, które powstają podczas wykopek. Nasza terapeutka Monika, sprawczyni tej niedoli, wręczyła nam uroczyście dyplomy i nagrody oraz – niestety – zapowiedziała, że w przyszłym sezonie nikomu nie odpuści, będziemy śrubowali rekordy, podnosili poprzeczkę, zdobywali jeszcze więcej punktów, wyciśniemy tyle potu, ile się tylko da.
A tymczasem jesień wślizgnęła się nie tylko do naszego ogrodu, ale również do naszych serc i umysłów, zaszeleściła kolorowymi liśćmi, uderzyła w smutne tony; gdzieś przypomniały się nam słowa piosenki Olka Grotowskiego i Andrzeja Waligórskiego:
…Raz staruszek spacerując w lesie
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał znowu idzie jesień
Jesień idzie nie ma na to rady
… I podreptał do chaty po dróżce
I oznajmił stanąwszy przed chatą
Swojej żonie tak samo staruszce
Jesień idzie nie ma rady na to
Monika Adamczyk i Dariusz Barton